Immaya
Członek Laguny
Dołączył: 23 Mar 2007
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 21:32, 23 Mar 2007 Temat postu: Immaya |
|
|
Vendui- powiedziała mroczna elfka odgarniając grzywkę, by spoglądać na resztę bez przeszkód- Rada jestem wielce, że wstąpiłam do rodziny. Nie myslałam, że... -urwała na moment, jakby rozmyślając się, po czym zmieniła temat:
-W każdym razie bardzo się cieszę, chciałabym przede wszystkim podziękować mej siostrze, Xii, która była przy mnie w ciężkich chwilach. Teraz jeszcze znalazłam dom -uśmiechnęła się lekko- Ach, ale się rozgadałam.. -położyła na stoliku pergamin ze swoją biografią- Proszę -powiedziała po chwili.
_______________________________________________________
Z życia niedoszłej kapłanki - Immaya Arinn'ah Khrinn'
Otaczający mrok napawał przerażeniem. Dookoła nic, tylko czerń. Czerń...
..i pustka.
-Gdzie ja jestem?-rozległ się cichy szept, który następnie przepadł w otchłani mroku, niczym mały kamień zatopiony w głębokich wodach. Dookoła nie było niczego. Żadnych dźwięków. Żadnych obrazów. Żadnych jakichkolwiek odczuć.
Tylko ciemność.
Ciszę zakłócały jednak ciężki oddech i bicie serca, które, mogłoby się wydawać, były głośniejsze niż kiedykolwiek. Coż to było za miejsce? O ile możnaby to nazwać miejscem...
A jednak coś... coś się pojawiało... wyłaniało się zza czarnej jak smoła mgły...
Po chwili było dostrzegalne. Jakieś pomieszczenie. Na środku ołtarz w kształcie sześciokąta. Dookoła pełno postaci. Coś robiły. Chyba.
Jakieś głosy... mamrotanie?...modlitwa?
Wszystko było takie niewyraźne!
A jednak coś się działo. Coś się nasilało. Zgromadzone osoby podniosły ton, dźwięk ten świdrował umysł, nie dawał chwili spokoju. W powietrzu było czuć strach... i śmierć.
Jedna z nich odstąpiła od kręgu zgromadzonych postaci, powolnym krokiem zmierzając do ołtarza.
Stanęła na nim. Uniosła ręce w górę, po czym wykrzyknęła jakieś słowa.
Coż to był za okropny dźwięk! Piskliwy, demoniczny, na pewno wzbudzający większy strach, niż jakikolwiek inny dźwięk na świecie.
Trwał niewyobrażalnie długo. Gdyby był tu ktoś trzeci, doprowadziłoby go to do obłędu.
Ktoś był. Ale nie w fizycznej postaci. Nie na tyle skontaktowany z ową rzeczywistością by zwariować.
Dźwięk nasilił się chwilowo po czym nagle ucichł znów wypełniając komnatę koszmarną ciszą. Nad postacią stojącą na ołtarzu coś się pojawiło. Ledwo to można było dostrzec, lecz po czasie przemieniło się w wielką, szaroniebieską smugę, która rozległa się po całym pomieszczeniu. Jedna ze zgromadzonych osób padła na kolana wydając cichy odgłos kaszlu. Zaraz potem przewróciła się załkowicie na ziemię. To nie był koniec. Po chwili padły kolejne dwie postacie, później reszta. Osoba stojąca na ołtarzu nawet nie drgnęła. Po chwili jednak opuściła ręce i zaczęła się śmiać nadal tym samym, demonicznym głosem. Tajemnicza smuga i mgły ciemności powoli znikały.
Teraz wszystko było wyraźniejsze. O wiele wyraźniejsze. Pełno ciał leżało dookoła ołtarza. Jedno było pewne.
Ofiary te nie żyły.
A wśród ofiar... ta twarz.. ta dziwnie znajoma twarz...
***
AAACH!- młoda drowka zerwała się nagle z łoża krzycząc głośno. Była cała zlana potem. Serce jej waliło jak młot. Po chwili dopiero doszło do niej, gdzie się znajduje. To była jej skromna, mała, prywatna komnata znajdująca się w szkole magicznej. Nic jej tu nie groziło. Mimo wszystko rozejrzała się nerwowo dookoła, a jej oddech, początkowo szybki i nieregularny, uspokajał się. Drzwi od komnaty otwarły się z trzaskiem. Do pokoju wpadła jakaś kobieta.
-Aisinee- powiedziała mroczna elfka siedząca na łóżku, nadal podenerwowanym i drżącym głosem, lecz z wyraźną ulgą.
Aisinee, jak już powszechnie wiadomo, była jedną z wyższych kapłanek, służących w akademii. Początkowo była w radzie nadzorczej, jednak z jakiegoś powodu zdegradowano ją jedynie do roli opiekunki. Z jakiego? Nie wiadomo...
-Słyszałam krzyki- powiedziała białowłosa kapłanka -Wszystko w porządku?
-Tak..-odparła ta na łóżku niepewnie, zastanawiając się nad trafnością swej wypowiedzi -tak- powtórzyła -miałam po prostu koszmar
-Ach... rozumiem.. zdarza się, sama czasami miewam koszmary -odparła, wymuszając sztuczny uśmiech- wyjdę zatem, nie będę ci już przeszkadzała, Immayo...
Druga mroczna elfka skinęła jedynie głową nie odpowiadając nic i przecierając swe czoło z potu spowodowanego strachem.
-Dziękuję za troskę- rzuciła po bardzo długim czasie gdy Aisinee zdążyła juz wyjść.
Była bardzo zaniepokojona faktem, iż dręczył ją taki sen. W życiu tak się nie przestraszyła.
-To tylko sen... to tylko sen...- mówiła do siebie w myślach setki razy dopóty, dopóki nie zdołała się całkowicie uspokoić...
Minęły dwie godziny nim przeszła do innej czynności.
***
Aisinee szła ciągnącym się korytarzem powolnym krokiem, mijając liczne rzeźby przedstawiające drowów wojowników i kapłanki w bojowych pozach. Dotarła w końcu do jednych z parunastu dzieł sztuki, znajdujących się nieco na prawo od zakończenia podłużnego pomieszczenia. rzeźba owa przedstawiała mrocznego elfa unoszącego dwuręczny miecz do góry. Białowłosa rozejrzała się. Nie było nikogo.
-iv'ri sirrarth'e!- ryknęła a rzeźba znikła nagle pozostawiając za sobą mały tunel. Iluzja.
Weszła weń, wymawiając zaraz potem to samo zaklęcie by zamaskować drogę. W chwilę potem znajdowała się w skąpo umeblowanej kamiennej komnatce.
Nie była sama.
-Miło cię znów widzieć, Aisinee- powiedziała wysoka kobieta przyodziana w wytworną szarogranatową szatę.
-Vendui, Equa'ell- drowka ukłoniła się głęboko -Z całym szacunkiem, kuzynko -podjęła- nadal nie wiem, dlaczegoż chcesz ją zabić.. nie sprawia wrażenia groź...
-Jej matka zabiła mojego ojca! -przerwała warknięciem- Już nie pamiętasz? Czas odpłacić rodzinie Khrinn' za wyrządzone nam krzywdy!
Twarz Aisinee nie wyrażała żadnych uczuć. Prawdę mówiąc podzielała zdanie swej starszej kuzynki, jednak nie była zwolenniczką dokonywania zemsty w taki sposób.
-W dodatku Immaya jest jej jedyną córką -dodała Equa'ell- jej śmierć będzie tym bardziej dotkliwa.
-A jeśli ona wie?
-Jak to?!- na jej twarzy zniknął parszywy uśmieszek spowodowany jej poprzednią wypowiedzią
-Byłam w jej komnacie -białowłosa uniosła lekko jedną z brwi- miała koszmar
-Doprawdy? -wyrzuciła z wyraźną ulgą- Już myślałam że coś poważniejszego. Mówiła coś dokładniej na ten temat?
-Nie...
-Tak więc nie ma się czym przejmować, kuzynko! Nie jest to żaden powód do paniki.
Aisinee westchnęła tylko i przyznała Equa'ell rację potakując głową
-W jaki sposób chcesz ją zgładzić? Przecież każdy wie, że ktoś taki jak ty nie posunąłby się do zadania ran sztyletem czy jakąkolwiek inną bronią.
-A kto powiedział, że zabiję ją bronią?- powiedziała drwiącym głosem, po czym pozwoliła sobie na teatralną przerwę- To będzie zwykły wypadek...
***
Immaya po kolejnym dniu ciężkich zmagań i nauki w szkole kapłanek pozwoliła sobie na nieco relaksu. Zeszła do łaźni, następnie po rozebraniu odzienia zeszła do głębokiej, ciepłej wody zanurzając się niemal całkowicie. Myśłała o tym, jakie postępy poczyniła ostatnimi laty w owej szkole. Była bardzo zadowolona z siebie. Była zadowolona z tego, że kiedyś będzie taka jak jej matka. Uśmiechnęła się do siebie.
A z koszmaru, który nawiedził ją dwa dni temu nie pamiętała prawie nic.
***
Chwilę później w ogromnym pomieszczeniu stały koło siebie dwie kuzynki.
-Już czas -powiedziała Equa'ell- przyprowadź je.
-tak jest -odparła Aisinee bez żadnych oporów.
Wyszła. W czasie jej krótkiej drogi rozmyślała nad tym zdradliwym planem. Wszystko miało wyglądać tak normalnie...
I niepotrzebnie miało polec więcej osób tylko dla upozorowania wypadku.
Po chwili chodziła od komnaty do komnaty zbierając młode kapłanki.
***
-Tu jesteś! -białowłosa zawołała do Immayi wchodząc do komnat łaźni- zbieraj się, musimy iść!
Mroczna elfka wyszła z wody, wycierając się dokładnie.
-No, szybciej -pogoniła Aisinee.
Immaya chciała wrócić do swego pokoju, by przyodziać się w czyste ubrania, lecz wyższa kapłanka pociągnęła ją za ramię.
-Nie teraz -wysyczała- na miejscu dostaniesz szaty!
-Co się dzieje? -pozwoliła sobie zapytać niespokojnym tonem
-Nic specjalnego -skłamała- zwykły rytuał ku chwale Bogini...
Rzeczywiście, myślała młoda drowka, takie modły były czymś normalnym dla kapłanek i ona sama osobiście brała udział już w paru takich.
Po minucie jednak, gdy Aisinee wprowadziła ją do ogromnej komnaty, gdzie stała już Equa'ell i kilka innych osób stanęła osłupiała, a jej oczy były pełne przerażenia.
Przypomniała sobie sen.
Wodziła wzrokiem po pomieszczeniu, po zebranych osobach, po sześciokątnym ołtarzu...
Sześciokątnym ołtarzu!
-Rusz się! -kapłanka szturchnęła Immayę wybijając ją z osłupienia, po czym wprowadziła do pomieszczenia, które służyło za garderobę- Tu masz ubranie -pokazała- za trzy minuty chcę cię widzieć na sali!
Aisinee wyszła, zostawiając ją samą.
Na chwilę.
Po głowie kobiety, która miała się stać ofiarą krążyła tylko jedna myśl. Myśl ucieczki.
jej uwagę zwróciły małe drzwi znajdujące się za wielką zdobioną szafą.
***
Po pewnym czasie Equa'ell dostrzegła wybiegającą Aisinee z pomieszczenia garderoby.
-Uciekła! -wydyszała zatrzymując się przy kuzynce- Immaya uciekła!
-Łapać ją -Equa'ell ryknęła do białowłosej i grupy strażniczek z zaciśniętymi pięściami- Szybko!
Grupka innych młodych drowek patrzyła się z zaciekawieniem na scenkę.
Aisinee wraz z obstawą wybiegła szaleńczym pędem w pościg.
Przemierzała akademię szukając jej.
-Gdzie ona jest? -powiedziała pod nosem- Niech to!
-Tam! -wrzasnęła strażniczka która była członkinią obstawy, pokazując palcem za okno.
To wystarczyło. Wszystkie bez słowa pobiegły tak szybko, jak nigdy dotąd, podążając za biedną ofiarą.
Gdy były wystarczająco blisko Immayi znajdowały się daleko w sieci podziemnych korytarzy. kapłanka nie zwlekała. Zaraz potem wymówiła zaklęcie kumulując energię. Ofiara obróciła się. Ujrzała tylko białe światło nad jej głową. I poczuła okropny ból przeszywający jej całe ciało. Zapiszczała krótko, po czym upadła na ziemię.
Na twarzy Aisinee pojawił się złośliwy uśmieszek.
-Idziemy -powiedziała do strażniczek- Tu jej nikt nie znajdzie, a nawet gdyby przeżyła nie będzie zdolna by wrócić, a tym bardziej czarować...
Prychnęła i odeszła z powrotem w stronę akademii.
Immaya leżała nieprzytomna. Była czerwona od własnej krwi.
***
Trzy postacie, dwaj krasnoludzcy bracia i jeden muskularny ork przemierzali Tunele z rozpalonymi pochodniami. Jeden z krasnali trzymał jakiś rozwinięty zwój, a ork ciągnął za sobą potężny, drewniany wózek.
-Grrach! -warknął ork- Czemu moja zawsze charować najciężej a krasnale czytać jakaś mapa? -wymarudził
-No, nostempnym rozem czytoj uwożniej umowę! -odpowiedział jeden z braci- Som sie zdeklarowołeś do pomocy.
Ork wyburczał coś tylko.
-Spokojnie, Orku -odpowiedział drugi- skarb pewno ci wynogrodzi trudy, hoho..
-Zatrzymojcie się -brat przedmówcy pokazał iks na mapie- to tutoj!
-Złoooto- powiedział miaukliwym głosem drugi zacierając ręce.
Chwilę później dwa krasnoludy kuły ścianę tunelu tak, że aż leciały iskry.
To była chwila wytchnienia dla orka, który opadł na wózek.
Kruszone kamienie odskakiwały na boki a po godzinie jeden z krasnali poczuł pewnien luz w kutej skale.
-O! OO!- zawrzeszczał- Zoroz będzie skarb!
Ork zerwał się z wózka. Uderzenia rozkruszyły w końcu kamienną przeszkodę, a wszystkie trzy postacie wlazły przez dziurę, oczekując skarbu. Rozejrzeli się dookoła oświetlając pochodnią.
-AAAARRGH! -wrzasnął ork.
Weszli jedynie do kolejnego tunelu.
-Bromnar! -zaczął rozmowę krasnolud do brata- Coś mi się zdoje że tego człeka, króry nom tom mopę sprzedoł rozćwiartuję na molutkie kawałeczki z topora!!!
-Ni mo złota... Ni mo!-oczy napełniły mu się łzami- Ni mo...-dodał po raz ostatni i usiadł na ziemię bezradnie opuszczając kilof.
Światło pochodni migotało.
-Hej!-burknął ponownie ork- tam coś leży!
Wszystkie trzy pary oczu spoglądały teraz w jedno miejsce.
Pierwszy rzucił się Bromnar.
-Złoooto...-powtórzył z nadzieją.
Moment później, gdy wszyscy stali nad "skarbem", każdy, jak jeden mąż, mieli zdziwiony, głupkawy lekko wyraz twarzy.
Znaleźli zupełnie coś innego niż się spodziewali.
***
Immaya w stanie półprzytomności widziała jedynie mrok i czuła potworny ból. Cierpiała.
Jednak wyczuła kogoś. Ktos przy niej był.
Chyba.
***
W małej, drewnianej chatce, z ogromnym hutniczym piecem, przy łóżku koło okna zebrane były dwa krasnoludy i ork.
Na łóżku, okryta kocem leżała Immaya.
-Co z tom ponnom?-rzekł krasnal który w dziennym świetle zdawał się mieć rudą brodę.
-Ni wim, ale chybo wyjdzie z tego- pokazał gestem orkowi, by przyniósł więcej mokrych szmat, które mógł nałożyć drowce na czoło.
-Pikno, prowda? -powiedział przecierając jej rany.
Drugi potwierdził skinięciem.
-Ni wim, brachu kto to zrobił, ale musioł być doprowdy okrutny.. miejmy nodzieję że się z tego wyliże...
***
Mroczna elfka otwarła oczy cztery dni później, w nocy. Zerwała się rozglądając.
-Gdzie ja jestem, na Shillen!- wrzasnęła- Co to za miejsce?!
Z łóżka zerwał się ork i jeden z krasnali. Drowka niemal automatycznie odskoczyła w kąt.
-Spokojnie ponienko! -odparł rudobrody- nic ci nie zrobimy przecie!
-Nie zbliżaj się!- syknęła- ostrzegam!
-Ależ...
-Stój!-wykrzyczała tym razem budząc drugiego krasnala
Bromnar nie dawał za wygraną.
-Sam tego chciałeś- powiedziała wściekle próbując wymówić zaklęcie...
..próbując?
Wszyscy patrzyli się na nią głupim spojrzeniem
-Co.....?- Nie dokończyła. W tym samym czasie krasnolud chwycił ją za dłoń.
-Widzisz ponna? My nie tocy co w głowie im kobitki bić- zaśmiał się.
Nie to ją teraz przejmowało. najbardziej martwiło ją to, że nie pamiętała żadnego z zaklęć.
-Jestem Bromnar, a tom mój brocik siedzi, hyhy- przedstawił się rudobrody- A poni jok się nozywa?
Zawachała się przez chwilę, nie wiedząc, czy ufać tym dziwnym istotom. Nie wyglądali jednak na takich, co chcieliby ją jakkolwiek zaatakować czy zabić.
-Im...Immaya Arinn'ah Khrinn' -w czasie wypowiadania tych słów obserwowała uważnie towarzyszy.
***
Poszli na polowanie do lasu. Immaya znała ich już od ponad dwóch miesięcy i zadomowiła się nieco w chatce krasnali. Uznała że można przypatrzyć się ich technik łowieckich..
-Dzik!- Ryknął ork- Ja chcieć dzika, hrhr- rzucił się na biedne zwierzę. Obserwowała z jaką łatwością jej nowi, możnaby rzec przyjaciele, dobywają zdobyczy.
-Pani Imi też coś złowić, a nie tak stać jak słup! -powiedział do drowki zielonoskóry
-Ale...
-No już ubijać! tam nestępny świniak chodzić!
-No...dobrze- odparła niepewnie unosząc rękę w górę i mamrotając coś urywkami.
Nic.
-E? Co elfica robić?
Immaya przeklnęła cicho po czym odparła:
-Miałam być kapłanką... A teraz nic! Nic mi nie zostało! Nie potrafię nawet najłatwiejszego czaru!- Chciała czymś rzucić ale w pobliżu nie było żadnej rzeczy.
Bromnar ze swym bratem przyglądali się po czym wymienili wymowne spojrzenia.
-Pozwoli panno z nomi... -zaproponował prowadząc ją do swej prywatnej kuźni w chatce.- Potrzebo ci broni jokiej, gdy mogia zawodzi! Mom tego pełno -pokazał obszerny skład własnoręcznie robionej broni- Młoty, halabardy, miecze, sztylety... Oho! a to mój ulubiony topór hyhy! -pokazał.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę że uwagę Immayi przykuł pewien typ broni. Przyjrzał się.
-No, no- powiedział radośnie pod nosem- Wygląda na to że nosza drużyna będzie mioła łuczniczkę...
_______________________________________________________
Post został pochwalony 0 razy
|
|